VI.
Sen o przyszłości.
"Czemu leciał tak nisko ten anioł, ten duch,
Sięgający piersiami skoszonego siana?
Wiatr rozgarniał mu skrzydeł świeżący się puch,
A od kurzu miał ciemne, jak murzyn, kolana…
(…)
Oczy płoną, miłosnym nieskalane szałem !
Snem wezbrała mu w skrzydłach niewiadoma płeć,
Kiedy lecąc, sam siebie przemilczał swym ciałem..."
~Bolesław Leśmian~
Szłam korytarzem, jasnym od słońca. Na końcu stał archanioł z Percjuszem. Na głowie miałam welon i piękną białą koronkową suknię. Na rękach miałam rękawiczki, a stopy w białych pantofelkach. Szłam sama po błękitnym dywanie. Na moich dłoniach przez rękawiczki widać było świecące znaki. Moje znaki słońca i księżyca. Na ramionach rozciągały się błękitne kłącza, wyglądające jak ornament. Całe ciało rozgrzewało znane mi już ciepło. Na końcu stał w białym garniturze Percjusz. Uśmiechnięty z wyciągniętą ręką. Czekał na mnie. Jego dłonie świeciły niebieskim blaskiem. Archanioł stał trzymając księgę. Chwilę później okazało się, że to jednak nie jest korytarz lecz komnata w której poprzednio spotkałam archanioła. Jasność którą widziałam wytwarzały anioły skumulowane wokół. Teraz dopiero zauważyłam że wygląda jak kościół, a raczej jakaś katedra. Szłam po dywanie nie patrząc w podłogę lecz na mojego Percjusza. Podałam mu rękę. Wtedy poczułam ponowne dreszcze. Znałam to uczucie.
Jednak teraz nie cofnął się ode mnie. Wtedy odezwał się Archanioł.
- Percjuszu, czy bierzesz sobie za towarzyszkę i żonę tę oto anielicę Biankę Aurelię Amelię Kaster - Fernest?
- Tak, biorę - powiedział to Mój Anioł zwracając się twarzą do mnie.
- A czy Ty Bianko bierzesz sobie za towarzysza i męża tego oto anioła Percjusz Piotra Beringa?
- Tak, biorę - odpowiedziałam, bez zastanowienia.
- A więc ogłaszam was mężem i żoną. - odparł Archanioł. - Możesz pocałować Swoją Anielicę.
Pocałunek był długi. Nigdy nie czułam takiej przyjemności. Gdy nasze usta się oderwały Percjusz wziął mnie na ręce. I wtedy pojawiły się jemu skrzydła. Chwilę później u mnie, ale mimo wszystko trzymał mnie na rękach. Poderwaliśmy się, wylecieliśmy z katedry i wzlecieliśmy w niebo. Gdy tak lecieliśmy w pewnym momencie Percjusz się zatrzymał. Postawił mnie na chmurce i powiedział.
- Podleć do mnie. Możemy teraz w spokoju zająć się sobą.
Podleciałam, on mnie złapał w talii i przyciągnął do siebie. Znów całowaliśmy się długo i namiętnie. Po całym moim ciele rozchodziły się ciarki. Nie przestawaliśmy jednak. Nie mogliśmy. Nie chcieliśmy, bo po co skoro jesteśmy tu sami i nie widzialni dla nikogo.
- Kocham Cię nad życie Skarbie -powiedział Percjusz.
- Ja Cię też Kocham nad życie Kochanie - powiedziałam.
Nie odrywaliśmy od siebie wzroku. Świat istniał tylko dla nas. Istnieliśmy dla siebie. Nikogo więcej nie potrzebowaliśmy. Wszystko kręciło się tylko wokół nas i dla nas.
Położył mnie na chmurze, a sam położył się na mnie. Nasze skrzydła zniknęły. Tylko po to, aby nam nie przeszkadzać. Całował mnie namiętniej niż kiedy kolwiek zdawało się mi wydawać, że to robił. Przyciągałam go do siebie. Nie chciałam, żeby przestawał. Zerwałam z niego jego marynarkę i koszulę. Leżał na mnie całując mnie. Ja za to podziwiałam dotykiem jego ciało. Tak idealne w swoich kształtach jak sobie nigdy nie wyobrażałam. Jego anielska męskość i stanowczość tylko mnie jeszcze utwierdzała w tym jak bardzo go kocham. Poczułam jak rękoma rozpina mi sukienkę. Nie opierałam się. Było to tak cudowne, że nie miałam nawet na to chęci i siły. Powiedziałam wtedy do niego.
- Tylko mnie kochaj.
- Tak tylko Ciebie, zawsze i na zawsze. - odparł.
A wtedy czar prysł.
Obudziłam się wtedy cała zalana potem. Słońce już wschodziło, a ja wiedziałam, a raczej czułam, że to się stanie. I że już kocham mojego anioła nad życie i muszę zrobić wszystko, aby ten sen się ziścił.